czwartek, 21 lutego 2013

ROZDZIAŁ 55






Uderzałam rytmicznie palcami o kierownicę samochodu, patrząc na widok za przednią szybą. Mimo ogromnych chęci nie mogłam skupić się na jeździe. Ciągle myślałam o kobiecie, która pojawiła się w moich drzwiach. Czy to możliwe, żeby to naprawdę była moja rodzicielka? Dlaczego mój ojciec miałby kłamać w jej sprawie, przecież to niedorzeczne! Zapewne to oszustka, która myśli, ze wyciągnie pieniądze. Na świecie są miliony ludzi, którzy mają więcej niż ja na kontach, ale nie ona musiała niszczyć mój świat, który mimo wielu szczęśliwych chwil nie był różowy. Pozostawała jeszcze kwestia podobieństwa. Zbieg okoliczności? Czy to jest możliwe? Do mojej głowy napłynęła jedna myśl, którą postanowiłam skonsultować z ukochanym.
-Harry, jak myślisz, powinnam zadzwonić do tej kobiety?– zapytałam patrząc na niego uważnie, poczułam jak przyjemne ciepło owija moją dłoń.
-Wszystko zależy tylko i wyłącznie od Ciebie, myślę jednak, ze powinnaś spróbować, wtedy byłaś wściekła i zawładnęły Tobą emocje. – odpowiedział, patrząc na mnie uważnie i uśmiechając się lekko.
- Hm, może i masz rację, porozmawiamy o tym później, dobrze? Może pojedźmy do szpitala, zobaczyć co z Niallem? – postanowiłam zmienić temat, co Haz od razu zauważył i nie drążył niechcianego tematu.
- No to ruszaj! – powiedział z nadmiernym entuzjazmem i uśmiechną się szeroko, spojrzałam na niego jak na kompletnego idiotę.
- Och, umieram ze śmiechu od tych twoich sucharów Harry – odpowiedziałam, patrząc na niego unosząc jedną brew.
- Ale moje suchary wymiatają! – wykrzyknął udając oburzenie
- Ta, oczywiście! –pokręciłam głową z politowaniem.
- Jane, a może byś tak się teraz na prawo jazy zapisała, co ty na to? - zaproponował
- Ale, że jak teraz? Mógłbyś jaśniej?
- No, bo po co czekać, aż wyzdrowiejesz? Podstawy jazdy już umiesz, a reszta to tylko przepisy i znaki – odparł, gestykulując
- Czy ja wiem, liczba wypadków na Londyńskich drogach wzrośnie o połowę – zaśmiałam się, mój humor odrobinę się poprawił.
- No fakt – powiedział kiwając głową w niemym przerażeniu.
- Od teraz masz ksywę suchar! – zaśmiałam się, a znów okazał swoje „oburzenie”
- Suchar? Aż taki chudy jestem? A myślałem, że ostatnio mi się przytyło – odparł podciągając swoją białą bokserkę i macając swój umięśniony brzuch.
- Boże z kim ja żyję – powiedziałam z niedowierzaniem, kręcąc głową
- No ze mną kotku, ze mną – wyszczerzył bielutkie ząbki.
- Chodź, przebiorę się i jedziemy do tego szpitala – poczochrałam jego czuprynę
- Ej wiesz ile układałem te włosy?! – zapytał zbulwersowany
- Tak, wiem minutę, nawet tyle ci to nie zeszło – odparłam wysiadając z samochodu i kierując się w kierunku domu.
- To aż minuta. Minuta mojego życia stracona. – oznajmił, udając załamanie.
- Nie przesadzaj, policz czas kiedy siedzisz na tronie i wtedy stwierdź ile ci to życia wzięło – otworzyłam drzwi i weszłam do środka
- Ciii musisz mówić o tym tak głośno? – skradł się do domu udając Ninie.
Stałam w progu i patrzyłam na niego robiąc tak zwane „Face plam”, przyjemne ciepło rozlało się w okolicach brzucha gdy patrzyła na tego kompletnego idiotę, który pokazał to co tak bardzo kochałam, czyli prawdziwego Siebie.
- Na urodziny masz gwarantowany pobyt w psychiatryku, specjalnie od twojej kochającej dziewczyny! – odparłam wchodząc na schody, kierując się do naszej wspólnej sypialni.
- Ale tam są sympatyczni ludzie! – uśmiechnął się doganiając mnie i obejmując w pasie.
-To SA czubki, w sumie to wśród nich poczujesz się jak wśród swoich! – wyszczerzyłam się i otworzyłam drzwi do pomieszczenia.
- Oj tam, oj tam. – powiedział puszczając mnie i rzucając się na łóżko w brudnych butach, spojrzałam na niego krytycznie.
- Ej! Gdzie z tymi butami do łóżka?! Sam potem będziesz prał tą pościel! Nie, przepraszam sam będziesz w niej spał! – Mówiłam udając całkowicie oburzoną i grożąc mu palcem, z jedną ręką założoną na biodrach.
- Najwyżej wypiorę, ale serio, odmówisz Sobie tej przyjemności spania z taki boskim, cudownym, najzajebistszym ciachem na świecie?! – zapytał patrząc na mnie z powątpieniem.
Znowu pokręciłam głową ze zrezygnowaniem, następnie otworzyłam szafę i zastanawiałam się co na siebie włożyć. Zdecydowałam się na dżinsowe szorty, białą bokserkę i na to jasno – różową koszulę z rękawami ¾. Do tego zgrabne kremowe rzymianki. Włosy upięłam w niedbałego koka i poprawiając lekki makijaż byłam gotowa.
- Jedziemy czy będziesz spał niedźwiedziu? – zapytałam kładąc się obok niego i podpierając głowę na łokciu. Loczek otworzył jedno oko i spojrzał na mnie, po chwili zamkną je z powrotem i wrócił do poprzedniej pozycji. O nie tak nie będzie, pomyślałam, a następnie zaczęłam całować szyję zielonookiego. Nie doczekując żadnej reakcji, przyjrzałam mu się uważnie.
- Obraziłeś się? – zapytałam wracając do poprzedniej pozycji.
- Tak – odparł krótko, nie zmieniając pozycji.
- O co? – zapytałam, przytulając się do jego pleców, obrócił się w moją stronę, lecz nie odwzajemnił uścisku.
- Chciałaś oddać mnie do psychiatryka! – zrobił minę smutnego pieska.
- No ale sam powiedziałeś, że tam są sympatyczni ludzie! – powiedziałam całując go w skroń, uśmiechnęłam się czując ciepłe ręce na plecach. – Poza tym nie wytrzymałabym bez najzajebistszego faceta na świecie u mojego boku, wiesz?
- Och, wiem! Kocham Cię. – powiedział skradając jeden króciutki pocałunek. – Będziemy razem do końca, prawda?
- Do końca – potwierdziłam i wtuliłam się w niego mocniej
- No i takiej odpowiedzi się spodziewałem! – krzyknął uradowany, po czym zaczął mnie łaskotać.
- Nie! Harry! Aaaa! Hahaha bo się zesikam! Zesikam się! – krzyczałam śmiejąc się. Mimo moich krzyków protestu, brunet wcale się nie zraził. Starałam się jakoś bronić, ale byłam za słaba. Nagle przypomniałam Sobie, ze mój chłopak ma jeden szczególnym, wrażliwy punkt.
- Jane! To nie fair! Błagam cię przestań! – wiercił się po całym łóżku śmiejąc się.
- Och, Kochanie zemsta jest bardzo, ale to bardzo słodka! – odparłam złowieszczo siedząc na nim okrakiem, Hazza zaczął się śmiać wysokim głosem, przez co sama nie mogłam wytrzymać i wybuchnełam głośnym śmiechem.
- Śmiejesz się jak baba! – Powiedziałam, nie mogąc się kontrolować.
-To przez emocje – odparł wycierając łzę śmiechu. Chwyciłam go mocno za nadgarstki, po czym uniosłam je nad jego głowę, przyciskając do poduszki. Ułożyłam się na nim patrząc głęboko w tę głębie zieleni z fascynacją.
- Mam się bać? – zapytał uśmiechając się lekko – Masz minę jakbyś mnie chciała zgwałcić.
- Och, to nie moja wina, że mam tak cholernie seksownego narzeczonego. – odparłam, następnie nachyliłam się nad nim z zawadiackim uśmieszkiem pocałowałam go.
- Zresztą, Ciebie by nawet nie trzeba by było do tego namawiać. – puściłam jego nadgarstki, po czym
zsunęłam się z niego.
- No właśnie. – powiedział i znów pociągnął mnie na łóżko.
- Jedziemy do szpitala, nie zapominaj o tym – przypomniałam mu, przeczesując jego loki palcami.
- Wiem, i nie zapomniałem, ale to nie mój wina, że mam tak seksowną dziewczynę. – powtórzył moje słowa, następnie zaczął składać pocałunki na mojej szyi.
- Sexi, nie sexi teraz nie ma czasu idziemy – zrzuciłam go z Siebie, czując palce majstrujące przy zapięciu mojego stanika.
- Ale wieczorem Ci nie odpuszczę! – powiedział przyciągając mnie do pocałunku.
-Pf, zobaczymy. A teraz chodź już erotomanie, bo już 11! – Pociągnęłam go za rękę, aby ruszy się z lóżka
- Malinka? Serio? – spojrzałam na niego, widząc czerwony punkcik znajdujący się mojej szyi, a odbijający się w gładkiej powierzchni lustra.
- Ty tak słodko wyglądasz jak malinka. – posłał mi promienny uśmiech. Nie umiałam się na niego gniewać, szczególnie gdy mówi takie komplementy.
- Codziennie mnie uwodzisz tymi słodkimi tekstami – zaśmiałam się dobywając pudru
- O to mi chodzi – objął mnie w pasie
- Przecież już jestem twoja – pokazałam mu pierścionek na dłoni
- Wiem – odparł, skladając drobne pocałunki na szyi, wywróciłam oczyma.
- No dobrze na serio kotku już musimy jechać. – powiedziałam ,mimo, ze miałam ogromną ochotę zamknąć się w tej sypialni z chłopakiem, przy którym cholernie miękną mi kolana i sprawić mu niezapomnianą przyjemność.
- No to chodź – powiedział, po czym wyszliśmy z pomieszczenia trzymając się za ręce.
Jechaliśmy w ciszy, która wcale nie była niekomfortowa, cieszyliśmy się swoją obecnością. Nie potrzebowaliśmy do tego zbędnych słów.
-Wiesz pomyślałem, że może jak Niall w końcu się wybudzi to pomyślelibyśmy o ślubie? – ni z tond ni z owąd wypalił loczek
- Na serio chcesz ślubu? – zapytałam, patrząc na niego uważnie
- A ty nie? – spojrzał na mnie z ledwo widocznym przerażeniem malującym się w zielonych szmaragdach.
- Ja oczywiście, że chce…
- To w czym problem? – zapytał studiując moją twarz
- Po prostu chcę, żebyś się zastanowił, więcej masz ze mną kłopotu… - spuściłam wzrok na moje dłonie, które w tym Momocie okazały się bardzo ciekawe
- Jane! Ale o czym ty mówisz? Na dobre i na złe, tak? W chorobie i zdrowiu! – odparł ruszając samochodem
- To jest przysięga małżeńska – przypomniałam sobie
- Wiem, ale tak tylko mówię - zarumienił się
- Harry ty się rumienisz – odparłam z uśmiechem
- Nie prawda, to od ciepła – speszył się lekko
- Nie musisz się tego przede mną wstydzić!- powiedziałam głaszcząc jego rękę znajdującą się na gałce od skrzyni biegów.
- Tak działasz na mnie. Po dwóch latach bycia ze sobą, ciągle się pilnuje, żeby nie powiedzieć przed tobą czegoś głupiego – jeszcze więcej się zarumienił
- Kochany jesteś – pocałowałam go w policzek.
Po pewnym czasie dojechaliśmy do celu, wyszliśmy z samochodu i trzymając się za ręce ruszyliśmy do środka ogromnego budynku. Szliśmy korytarzem, zatrzymując się przy grupce osób siedzących przed salą.
- Hej, jak tam nasz blondasek? – zapytałam zgromadzenie
- Lekarze widzą poprawę, za tydzień może trochę więcej lub mniej się obudzi – odparła uśmiechnięta Jessica, widać było jej szczęście, które wygładziło zmęczenie, które nagromadziło się przez ten cały czas.
- To świetnie! – ucieszyłam się i przytuliłam mocno dziewczynę.
- W końcu wszystko wróci do normy. – dodał radośnie Styles
- A jak tam twoja mama? Dzwoniłaś do niej? – zapytał Liam
- Nie, jeszcze nie przetrawiłam tego do końca, w ogóle nie wiem czy to prawda, a jeśli to oszustka? – odparłam siadając na plastikowym krześle i schowałam twarz w dłoniach.
- Bierzemy ślub – wypalił nagle Hazza, wdzięczna za zmianę tematu, ale także zaskoczona jego nagłym wystrzałem, spojrzałam na niego rozbawiona.
- Tak? To świetnie kiedy? – zaczęły napływać pytania.
- Jak tylko Nialler się obudzi – powiedziałam, zgodnie z prawdą – Wtedy zaczniemy wszystko planować.
- To świetne gratuluję – przytuliła mnie Lilly
- Dzięki – odparłam radośnie.
- Tylko jak na razie wiecie, nie mówicie nikomu, musimy poczekać, aż Horan się obudzi – powiedział Harry
- Macie to jak w banku – odparł Zayn.
Wszyscy zaczęli nas przytulać i gratulować. Nialler znów zaczął ruszać prawą ręką. Już coraz częściej robi sobie te „ćwiczenia” to dobry znak, że powoli wraca do nas.
- Niall słyszysz? Musisz się szybko obudzić, bo przegapisz wesele Jane i Harrego – zwróciła się do leżącego Jess, całując rękę chłopaka.
Wszyscy się zaśmiali się lekko. Harry powiedział, ze teraz wszystko wróci do normy ,ale żeby tak było musiałam postanowić jeszcze jedną rzecz.
- Zdecydowałam, że porozmawiam z Kristen – powiedziałam szybko.
- Bardzo dobrze, przynajmniej wszystko się niedługo wyjaśni. – odparł Louis z uśmiechem
Wyciągnęłam z kieszeni aparat, po czym wybrałam numer i z wyczekiwaniem słuchałam sygnału.
- Halo? – po chwili rozbrzmiał kobiecy głos.
- Dzień dobry, nazywam się Jane– powiedziałam niepewnie
- Och Jane, jak dobrze, że dzwonisz. Już myślałam, że mnie całkiem skreśliłaś – w jej głosie było słuchać ulgę
- Chciałabym się spotkać – odparłam szybko
- Dobrze, to o której? – zapytała
- Za pół godziny w Mc’cafe, odpowiada pani?
- Oczywiście, że tak. Więc do zobaczenia.
- Do zobaczenia – odparłam i się rozłączyłam.
- I jak? – zapytał Lou
- Muszę się z nią spotkać. Nie obrazicie się jak pójdę? – zapytałam
- Nie, no co ty – odparli
- Dzięki – posłałam im uśmiech
- Zawiozę cię – zaproponował Hazza
- Nie dzięki kochanie, wezmę taksówkę - odpowiedziałam zbierając się. – No to życzcie mi żebym tam nie wybuchła. Pa! – powiedziałam i wyszłam.
Złapałam taksówkę i pojechałam do wyznaczonego przeze mnie miejsca. Dotarcie tam zajęło mi około 15 minut.
N miejscu usiadłam przy dwuosobowym stoliku i zamówiłam cappuccino. Po jakichś 5 minutach w kawiarni pojawiła się Kristen.
- Cześć córciu, przepraszam, że się spóźniłam. Długo czekasz? – zapytała siadając naprzeciwko mnie, mimowolnie skrzywiłam się na to określenie.
- Nie spóźniła się pani, ja wcześniej przyjechałam. – odparłam – Przepraszam, ale nie chcę żeby pani się do mnie zwracała w ten sposób.
- Oczywiście, przepraszam. Po prostu strasznie się cieszę, że do mnie zadzwoniłaś – uśmiechnęła się, jak na mój gust trochę sztucznie. Po chwili przy stoliku zjawiła się kelnerka, przyjąwszy zamówienie odeszła, spojrzałam wyczekująco na kobietę, sama nie wiedząc co powiedzieć.
-Wiesz, bardzo się ucieszyłam kiedy zadzwoniłaś, powoli traciłam nadzieję . Sama nie wiem co bym zrobiła, w twojej sytuacji, na pewno nie przyjęłabym tego w spokoju. Wiesz ja i twój tata mamy wybuchowe charaktery.– zaśmiała się nerwowo.
-„Był” to słowo bardziej pasuje do taty. – odparłam, kryjąc przed kobietą swoje uczucia, co jak co ale była dla mnie nieznajomą, moje uczucia to tylko moja sprawa.
- No tak. Ja cały czas mam wrażenie jakby Janek ciągle siedział w tej firmie do późnego wieczora…
- Widywałaś się z nim? – zapytałam zdziwiona
- Tak. Chciałam wiedzieć co u mojej córeczki – powiedziała uśmiechając się zachęcająco.
- Poprosiłam o coś. Jeśli na prawdę jesteś tym za kogo się podajesz, to dlaczego mnie zostawiłaś, co? Skoro to byłam twoją „córeczką” – powiedziałam trochę za głośno, po chwili besztając sama Siebie za ten niekontrolowany wybuch.
- Już ci mówiłam. Wiedziałam, że będziesz załamana wiedząc, że szlajam się po świecie z innym mężczyzną niż twoim tatą, a to by cię bardziej bolało niż to, że sobie fruwam z aniołkami w niebie.
- Ależ oczywiście! Masz dzieci? –odpowiedziałam, upijając łyk napoju z filiżanki. Nie wiem czemu zadałam t pytanie, po prostu wyleciało ze mnie.
- Nie, nie mam. Wiesz to był brak stabilnego domu. Ciągle na walizkach. Dziecko nie zadomowiłoby się w jednym miejscu, a już byśmy musieli wyjeżdżać.
- Dlaczego przestałaś już podróżować?
- Nie przestałam, zrobiłam sobie przerwę jak na razie. Wynajęliśmy z Joshem mały domek na przedmieściach Londynu. – odparła z uśmiechem – A jak ci się układa z twoim chłopakiem?
- Narzeczonym. – odpowiedziałam krótko – Dobrze, zresztą sama to zapewne zauważyłaś.
- To dobry chłopiec, tylko uważaj na niego. Nie chcę, żeby cię zranił. – pogłaskała moją dłoń, którą natychmiast cofnęłam. – Piękny pierścionek.
- Dzięki. – odparłam gorzko. Starałam się być dla niej miła, ale to absurd. Po parunastu latach odezwał się w niej instynkt macierzyński? Jakoś w to nie wierzę.
- A może chciałabyś poznać Josha? – zapytała uśmiechając się, aż mi się od tej jej słodkości, która próbowała mi wcisnąć, niedobrze zrobiło.
- Mogę. – odparłam zwięźle
- On bardzo chce cię poznać. Wie, że jesteś wyjątkowa. – zachwycała się szatynka, ja wcale, a wcale jej entuzjazmu nie podzielałam
- Wolałabym spotkać się u nas, w domu, zaprosiłabym także moich przyjaciół – zaproponowałam
- O świetnie! Bardzo chcę poznać ludzi z którymi dzielisz tak dużo tajemnic – uśmiechnęła się.
- Jesteś na coś uczulona? Albo Josh? – zapytałam czystej grzeczności, wcale by mi się przykro nie zrobiło jakby co…
- Nie, nie jesteśmy – odparła uśmiechając się jeszcze szerzej, jeśli to w ogóle możliwe.
- Dobrze, muszę już iść. – wstałam, a kobieta poszła w moje ślady.
- No dobrze, to do zobaczenia – chciała mnie przytulić, ale odsunęłam się od niej.
- Do widzenia –Zostawiłam na stoliku parę funtów i Mie oglądając się za Siebie wyszłam.

Ta kobieta mnie przerażała. Uśmiechała się jakby jakaś nienormalna była. W ogóle jej nastawienie. Co ona myślała, że jak do niej zadzwoniłam to znaczy, ze rzucę jej się w ramiona i zacznę krzyczeć „ Mamusiu, tak tęskniłam!”, to chyba adresy pomyliła.
OCZAMI HARREGO
- Nie ciekawi was jak tam poszła rozmowa Jane z Kristen? – zapytałem, trochę zdenerwowany. Chciałem tam być, razem z dziewczyna i wspierać ją w tej chwili. Wiedziałem, ze są sprawy, z którymi musi uporać się sama, ale nie dzwoniła już od godziny, powoli zaczynałem odchodzić od zmysłów.
- Miejmy nadzieję, że jej tam nie zabiła na miejscu – odparł Lou, z lekkim rozbawieniem.
- Dobra trzeba rozprostować kości, chcecie coś z bufetu? – postanowiłem zmienić temat.
- Ja chcę marsa!
- Ja kanapkę!
- Ja sok marchwiowy.
- Ja banana.
-A ja mleko czekoladowe! – posypały się zamówienie, przez chwilę miałem problemy z zapamiętaniem, ale po paru sekundach byłem pewien, ze nie pomylę się przy zamówieniu.
- Ech, no dobra. – powiedziałem udając się w stronę bufetu.
Po powrocie rozdałem wszystkim zamówienia i usiadłem na swoim poprzednim miejscu. Po upływie ok. 2 godzin, nie mogłem wytrzymać i wybrałem numer blondynki,
- Halo? – po dłuższym oczekiwaniu usłyszałem jej głos, dzięki czemu odetchnąłem z ulgą.
- Jane, jak tam rozmowa? Mam nadzieję, że nie zabiłaś tej kobiety na miejscu – zaśmiałem się
- Nie no co ty. Skończyłam spotkanie z nią jakąś godzinę temu, ale spotkałam moją koleżankę z liceum i… - zaczęła mówić
- Tak, tak wiem korzystasz z wolności. No to ci nie przeszkadzam. Jak będziesz jechała do domu to daj znać, dobrze? – zapytałem
- Oczywiście kocie. Całusy przesyłam. Papa – powiedziała
- Papa – odparłem i rozłączyłem się chowając aparat.
- No na szczęście, nie będzie pogrzebu – zaśmiałem się, oznajmiając reszcie informacje.



4 GODZINY PÓŹNIEJ
Z nudów panujących w szpitalu, zaczęliśmy grać w mafię, mimo małej liczby osób, grało nam się całkiem dobrze. Do moich uszu doszedł dźwięk dzwonka, szybko wyciągnąłem telefon i zobaczyłem na wyświetlacz.
- To Jane, poczekajcie chwilę – powiedziałem naciskając zieloną słuchawkę.
- Halo? – odezwałem się
- Hej kochanie, mam do Ciebie prośbę mógłbyś szybko przyjechać? – rozbrzmiał jej głos po drugiej stronie.
- coś się stało? – zaniepokoiłem się mocno.
- Po prostu przyjedź, dobrze? Czekam! – po chwili rozległ się sygnał oświadczający koniec rozmowy.
- muszę jechać do domu, później wam wytłumaczę! – krzyknąłem jeszcze i biegiem ruszyłem w strone wyjścia, a następnie szybko wsiadłem do samochodu i ruszyłem. Po drodze złamałem chyba wszystkie możliwe przepisy drogowe, ale nie za bardzo się tym przejmowałem. Dojeżdżając na miejsce, szybko wyskoczyłem z samochodu i wparowałem do domu.
- Jane? – zawołałem rozglądając się – Już jestem!
Bez odpowiedzi. Poszedłem w głąb mieszkania. W oczy rzucił mi się stół w jadalni, kótry była zastawiony. Zacząłem się zastanawiać co jest grane. Z kuchni wyszła Jane. Wyglądała ślicznie. Była ubrana w kwiecistą sukienkę. Blond loki swobodnie opadały jej na ramiona. Na mój widok szeroko się uśmiechnęła. W rękach trzymała duży talerz.
- w końcu jesteś. – powiedziała uśmiechając się lekko, podeszłą do stołu położyła na nim talerz i podeszła do mnie niepewnie, składając na moich ustach delikatny pocałunek.
- Zaraz, czyli mam rozumieć, ze nic się nie stało? – zapytałem, upewniając się.
- Oczywiście, ze nie. – dziewczyna znów się zaśmiała, ale tym razem to ja wpiłem się w jest jedwabne usta.

wtorek, 12 lutego 2013

ROZDZIAŁ 54 CZ.2

OCZAMI JANE
4 GODZINY PÓŹNIEJ
W szpitalu po 3 godzinach wręcz mdlałam tam. Hazza chciał mnie zaprowadzić do jakiegoś lekarza, ale ja nie czułam takiej potrzeby. To tylko małe zasłabnięcie i tyle. Wróciliśmy do domu, bo wszyscy doszli do wniosku, że lepiej mnie nie mordować i żebym z Harrym jechała do domu. Więc tak zrobiliśmy.
Leżałam sobie na kanapie i czytałam gazetę. Styles był w kuchni i przygotowywał jakiś posiłek. Nagle zabrzmiał dzwonek do drzwi.
- Ja otworze! – poinformowałam loczka.
Podeszłam do drzwi i je otworzyłam. Przed nimi stała kobieta. Kogoś mi bardzo przypominała, ale nie mogłam sobie skojarzyć kogo. W końcu mój tępy mózg załapał kogo mi ta kobieta przypominała. Bardzo była podobna do mojej mamy. Miała takie same rysy twarzy i kształt ust. Do tego dochodziły oczy, ale miały trochę inny odcień błękitu niż mojej mamy.
- Dzień dobry – przywitała się brunetka
- Dzień dobry – odparłam niepewnie
- Czy zastałam Jane? – zapytała
- Tak, to ja. A o co chodzi?
- Mogę wejść?
- Ale ja pani nie znam – odparłam
- Och przepraszam, gdzie moje maniery. Nazywam się Kristen Sawyer. – przedstawiła się
- Jakoś mi to nazwisko nic nie mówi – odparłam obojętnie
- Możemy porozmawiać w środku? – zaproponowała
- Dobrze niech pani wejdzie – zaprosiłam ją do środka
- Kochanie kto to? – z kuchni wydobył się głos Harrego
- Kristen Sawyer – odpowiedziałam.
Zainteresowany narzeczony wyszedł z kuchni.
- Dzień dobry – przywitał się
- Dzień dobry – odparła mu kobieta
- Słucham panią. – wytarł ręce o ściereczkę
- Ja przyszłam do pańskiej narzeczonej Jane - spojrzałam na mnie
- Dobrze, to napije się pani czegoś? Kawę, herbatę, sok, wodę? – zaproponował brązowowłosy
- Chętnie się napiję wody – usiadła na fotelu
- Więc w jakiej sprawie pani do mnie przyszła? – zapytałam
- Nie wiem jak to powiedzieć Jane, to bardzo delikatna sprawa – odparła grzebiąc w torebce
- Proszę niech pani mówi. – zachęciłam ją
- Więc, ja pochodzę z Polski, a moje nazwisko po pierwszym mężu to Nowak… - powiedziała po polsku wbijając we mnie błękitne ślepia.
Oddech mi przyśpieszył, a łzy napłynęły do oczu. Jak ta kobieta ma prawo podawać się za moją matke?! No jak?!
- I co w związku z tym? – zapytałam po angielsku łamiącym mi się głosem
- Moje imię na polski brzmi Krystyna – dalej mówiła po polsku. – 19 lat temu, no nie pełne 19 2 maja będzie 19 urodziłam piękną córeczkę. Razem z moim mężem daliśmy jej na imię Janina, po babci. Była piękna i utalentowana. Kiedy miała 6 lat musiałam wyjechać do Walii na szkolenie, ponieważ byłam z wykształcenia chemikiem. Mieli nowe sprzęty, z którymi my musieliśmy się zapoznać. Tam poznałam Josha. Pochodził właśnie z Walii. Zakochałam się w nim. Nie mogłam wrócić do domu. Kochałam moją córeczkę, nie chciałam jej zostawiać, ale doszłam do wniosku, że lepiej jej będzie beze mnie. Ja bym dużo podróżowała i wtedy by cierpiała jeszcze bardziej wiedząc, że ja żyje, ale nie mam dla niej czasu. I tym bardziej, że odeszłam do innego. Ustaliliśmy z Janem, że powie Janinie, że w Walii odkryli u mnie raka i umarłam. Oczywiście potem się nią interesowałam i obserwowałam jej życie. W końcu już nie mogłam wytrzymać i ją znalazłam. – opowiedziała.
Miałam łzy w oczach, ale byłam wściekła. Jak ta kobieta mogła tak dotrzeć do mojej przeszłości?
- Bardzo interesująca historia – powiedziałam po angielsku przez zaciśnięte zęby
- Mam jeszcze coś – wyciągnęła z portfela 2 małe zdjęcia i mi je podała.
Na zdjęciu byłam ja chyba miałam wtedy jakieś pół roku, a na rękach trzymała mnie mama. Na drugim byliśmy wszyscy razem ja, mama i tata. Na tym drugim zdjęciu mam około 5-6 lat.
- Nie wiem skąd pani to ma, i jak pani tyle dowiedziała się o mojej przeszłości, ale to nie jest śmieszne. Co pani oczekiwała, że rzucę się pani w ramiona krzycząc mamo?! Jak w ogóle pani śmie opowiadać takie bzdury?! Moja mama nie żyje, rozumie pani N-I-E Ż-Y-J-E! - wykrzyczałam
- Rozumiem, że to dla ciebie ciężkie, i że twój tata nic ci nie powiedział, ale właśnie chciał cię chronić. Wiedział, że jestem złą matką i nie chciał, żebyś to zobaczyła. Wolał, abyś mnie dobrze zapamiętała. – kobieta dalej mówiła spokojnie
- Niech pani stąd wyjdzie i nigdy nie wraca! – krzyknęłam rozwścieczona. Podeszłam do drzwi i je otworzyłam.
Z kuchni wyszedł loczek.
- Kochanie co się stało? – zapytał
- Żegnam panią – powiedziałam do kobiety
- Ale Jadzia…
- Niech pani tak do mnie nie mówi! Żegnam!
Kobieta bez słowa wzięła torebkę i ruszyła do wyjścia. Zatrzymała się koło mnie i rzekła:
- Wielka szkoda, że mnie nie poznajesz córciu. To naprawdę ja, twoja mama. Jeśli się zastanowisz i dojdziesz do wniosku, że to ja, zadzwoń. Tu masz mój numer. Jeden telefon, a zaraz przyjadę. – dała mi karteczkę z numerem.
- Żegnam – odparłam szorstko
- Do widzenia Jane – pożegnała się ze łzami w oczach i wyszła.
OCZAMI HARREGO
Przygotowywałem w kuchni jakieś przekąski dla gościa Jane, gdy usłyszałem jak ona krzyczy. Wyszedłem z pomieszczenia i zobaczyłem wściekłą Jane przy otwartych drzwiach.
- Kochanie co się stało? – zapytałem. Blondwłosa zignorowała moje pytanie i zwróciła się do kobiety, żeby wyszła. Ta jeszcze coś powiedziała po polsku. Zrozumiałem tylko Jadziu, bo wiedziałem , że jest to zdrobnienie imienia Jane na polski. Moja dziewczyna jeszcze bardziej się zdenerwowała i powiedziała, żeby brunetka tak do niej nie mówiła i ponownie ją wyprosiła. Kobieta zabrała swoją torebkę i przy wyjściu powiedziała coś do Jane po polsku wręczając jej jakąś karteczkę, pożegnała się i wyszła. Blondynka zamknęła drzwi z hukiem. Jeszcze nigdy nie widziałem jej tak wściekłej.
- Kotku co się stało? Kim była tak kobieta? – zapytałem zszokowany
- Podawała się za moją nie żyjącą matkę. Jak ona w ogóle miała czelność tu przychodzić i ze mną rozmawiać na ten temat! I nie wiem skąd, ale znała całą historię mojej rodziny! Niech jeszcze raz tu przyjdzie, a wezwę policje! – krzyczała zdenerwowana. Po chwili usiadła i schowała twarz w dłoniach płacząc. Podszedłem do niej i ją przytuliłem.
- Czego ona chciała ode mnie? Pieniędzy? Żebym się powiesiła? No co? – płakała więcej
- Nie płacz kochanie. Może to naprawdę twoja mama? Nie wiem co ci powiedziała, ale powinnaś to przemyśleć – głaskałem ją po plecach dla uspokojenia.
Dziewczyna uwolniła się z mojego objęcia i zaczęła się zastanawiać.
- Może i masz rację? Miała takie zdjęcia, których nawet ja nie mam, ale również może to być dobry foto shop.
Zerwała się z kanapy i skierowała się do piwnicy. Szybkim krokiem ruszyłem za nią. Znalazła tam pudełko i otworzyła je. Niestety światło w piwnicy nie było za dobre, więc wróciliśmy do salonu. W pudełku znajdowały się zdjęcia z jej dzieciństwa. Zaczęła przyglądać się tym, na których znajdowała się jej mama. Kristen naprawdę wyglądała jak mama Jane. Tylko miała inny kolor włosów. Przyglądając się tym zdjęciom zauważyłem jeden szczegół.
- Jane zobacz – wręczyłem jej zdjęcie
- Co? – zapytała rozglądając się po zdjęciu
- Kristen miała nad lewą brwią taką bliznę, twoja mama też ją miała – pokazałem na bliznę
- Mogła ją zrobić u każdego dobrego charakterystyka. – odparła
- Jeden dowód o niczym nie świadczy, szukamy dalej – powiedziałem dalej przeglądając zdjęcia.
Po 2 godzinnym oglądaniu zdjęć, byliśmy pomiędzy. Mogła to być mama Jane, ale i jej świetny sobowtór.
- Nie mam już na to sił, jedźmy do szpitala sprawdzić jak tam Nialler – zaproponowała moja narzeczona.
- Dobrze, ale najpierw coś zjedzmy, bo nie wiem jak ty, ale ja strasznie zgłodniałem – zaśmiałem się.
- To ja zamówię pizzę! – zawołała i pobiegła po telefon. Po chwili z nim wróciła.
- To może zamówmy 4 i zawieźmy do szpitala. Wszyscy chętnie je zjedzą – powiedziałem.
- Dobry pomysł, to powiem, żeby zrobili, a my po nie podjedziemy – odpowiedziała i wybrała numer pizzerii.
Po 10 minutach byliśmy już w drodze. Jane wpatrywała się w drogę przed nami jak zahipnotyzowana.
- A co jak to naprawdę jest moja mama? Wszystko się zmieni… W końcu będziesz miał upierdliwą teściową – roześmiała się. Kochałem ten jej radosny śmiech. A ostatnio bardzo rzadko gościł on na jej twarzy.
- Nie każda teściowa musi być upierdliwa – zaśmiałem się
- Jak wyzdrowieje, to zdam prawo jazdy i pójdę na studia prawnicze – powiedziała
- Dlaczego akurat na prawnicze? O ile cię znam to nigdy nie chciałaś nim zostać. Ja kiedyś chciałem być prawnikiem i wyciągać ludzi z bagna – przypomniałem sobie czasy przed X-Factorem.
- No fakt, nigdy mnie to nie interesowało, ale jak sam się wpakujesz w bagno to ktoś musi ci tą sexi dupcie ratować – wybuchła śmiechem. Podjechałem pod pizzerię i wysiedliśmy z samochodu.
- Dlaczego moją, a może ktoś inny się wpakuje? Ale z tą sexi to miałaś rację – powiedziałem oglądając swój tyłek w szklanych drzwiach. Dziewczyna dała mi w niego klapsa po kryjomu i ze śmiechem dodała:
- Przestań wariacie, bo ludzie się gapią.
- A jak mi dajesz klapsa na ulicy to się nie gapią? – zapytałem ją na ucho podchodząc do lady z kasą.
- Nie, bo ja zrobiłam to dyskretnie – również odpowiedziała mi na ucho.
Wzięliśmy pizzę i prosto skierowaliśmy się do szpitala. Weszliśmy do pomieszczenia śmiejąc się i żartując. Wszyscy patrzyli się na nas jak na jakieś nie doroby.
- Co wam tak wesoło? – zapytał Lou dobierając się do pizzy
- A dlaczego mamy być smutni? – odpowiedziałem pytaniem rozdając pozostałe pizze
- Bo Niall leży w szpitalu? – odparł chamsko Zayn
- To, że będziemy nad nim płakać i się użalać nie pomoże mu, a chyba nie tylko ja, ale i wszyscy mają dość tej ponurej atmosfery – powiedziała Jane. Większość jej przytaknęła.
Od dwóch dni mogliśmy siedzieć u Nialla w sali, a nie na korytarzu.
Wszyscy wygodnie się rozsiedli i było tylko słychać mlaskanie.
- Wiesz co Niall żałuj, że nie jesz tej pizzy naprawdę dobra – odezwałem się nagle. Spojrzenia wszystkich spoczęły na mnie.
- Harry dobrze się czujesz? – zapytała Lilly
- No co? Kiedyś oglądałem Hausa sezon 7 i tak tam mówili, że to pomaga.
Nagle do pomieszczenia wparowała pielęgniarka.
- Co tu się dzieje? Dlaczego państwo tutaj jedzą? Nie wolno, wynocha mi z tym jedzeniem! – oburzyła się
- Proszę pani, niech pani nie panikuje nasz przyjaciel kochał pizze i dalej ją kocha i przynajmniej musi poczuć ten zapach. – powiedział spokojnie Liam. Poczęstowaliśmy pielęgniarkę jednym kawałkiem, ponieważ więcej nie chciała.
- Proszę panią czy to prawda, że jak mówi się do pacjenta, który jest w śpiączce to może szybciej się obudzić? – zapytała Jessica
- Mówienie do takich pacjentów jest wręcz priorytetem. Trzeba mówić co się dzieję, jaka pogoda i tak dalej. Nie gwarantuje to 100% wybudzenia się, ale czasem to pomaga.
- Ha! 7 sezonów doktora Hausa i mogę być lekarzem! – zaśmiałem sie
- Chyba rzeźnikiem! – zawołał Zayn.
Z powrotem między nami panowała dobra atmosfera. Wszyscy się śmiali i żartowali.
- Ej patrzcie! – krzyknęła Jessica przebijając się przez nasz śmiech. Patrzyła się na prawą dłoń Horana. Wszyscy podbiegli do łóżka. Niall lekko ruszał palcami prawej dłoni.
- To działa! – zawołał Lou
- Gadajcie do niego! – zachęciłem pozostałych.
- Dobra ja pierwsza! – zgłosiła się Jane.
- Przepuście ją – powiedział Liam.
Jane usiadła na stołeczku obok łóżka.
- Cześć Niall. – zaczęła mówić – Już wiemy, że nas słyszysz, więc wszystko ci opowiemy. Wszyscy się martwią twoim wypadkiem. Fani, dziennikarze stoją pod szpitalem z różnymi plakatami. Masz też dużo prezentów, maskotek, balonów i lizaków. Chłopaki zdążyli się już nimi poczęstować. Jesteś już prawie 5 dni w śpiączce i wszyscy czekają jak się obudzisz. Masz złamaną lewą nogę i 2 żebra, ale to pikuś. Musisz się szybko obudzić, bo Jessica zmizerniała. Mało je, pewnie z czego nie jesteś zadowolony, ale my w nią wpychamy jedzenie nawet siłą. Co by ci tu jeszcze powiedzieć… O z tej imprezy co na nią nie dotarłeś zostało dużo jedzenia i nie ma kto tego zjeść. Dzisiaj odwiedziła mnie kobieta, która podawała się za moją matkę, i nie wiem czy jej wierzyć, czy nie, bo może to być również oszustka chcąca zrobić jakiś rozgłos. No jak wiesz kupiliśmy pizze i bardzo nam przykro, że nie możesz ich spróbować, bo na serio były dobre. Więc widzisz musisz się obudzić, bo innego wyjścia nasz kochany blondasku nie masz. No i ten, to ja Jane mówiłam. – zakończyłam swój monolog.
Wszyscy oprócz Harrego patrzyli na mnie ze współczuciem.
- Co to za kobieta? – zapytała Lilly
- Zna moją całą przeszłość i ma takie zdjęcia, których ja nie mam i jeszcze ma taką bliznę jak moja mama – odparłam
- Dlaczego nam tego nie powiedziałaś? – zapytał Liam
- A co teraz robię? – zaśmiałam się.
- Patrzcie znowu tak robi – powiedziała Jess.
Wszyscy byli weseli, że jakieś postępy są.
NASTĘPNEGO DNIA
Zaczęłam żałować, że powiedziałam loczkowi, że jak wyzdrowieję, to chcę zdać prawo jazdy i nauczyć się jeździć samochodem. Tak mu na zależało na tym, żebym się nauczyła, że postanowił nauczyć mnie jeździć samochodem.
Wsiadłam od strony kierowcy, a Hazza na miejscu pasażera. Zapięłam pas i włożyłam kluczyk do stacyjki.
- Dobrze, teraz wyluzuj bieg, naciśnij sprzęgło i przekręć kluczyk – powiedział spokojnie
- Co mam zrobić? – zapytałam
- Wyluzuj bieg – powiedział i wziął moją dłoń. Położył na gałce i zaczął przechylać w prawo i lewo, aż bieg został wyluzowany. – Teraz naciśnij sprzęgło.
- Które to? – zapytała
- Pierwsze po lewej stronie – odpowiedział – Lewa noga zawsze na sprzęgle, a prawa obsługuje gaz i hamulec.
- Dobra, bieg jest, sprzęgło to teraz kluczyk. – powiedziałam i przekręciłam kluczyk. Silnik zaczął kręcić i po chwili zapalił.
- Teraz wciśnij sprzęgło i jedynkę – wskazał na skrzynie biegów.
Powoli przycisnęłam sprzęgło i zmieniłam bieg na jedynkę.
- Świetnie, a teraz lekko wciśnij gaz, to po prawej.
Po chwili samochód powoli ruszył uliczką. Jechałam 10 km/h.
- Możesz troszkę przyśpieszyć – zaproponował
- Wolę jechać tak powoli, niż kogoś zabić – odparłam przerażona
- No nie bój się, lekko – zachęcił. Przycisnęłam pedał gazu trochę mocniej, a samochód przyśpieszył.
- Teraz lekko zahamuj –powiedział.
Wcisnęłam hamulec i samochód gwałtownie się zatrzymał i zgasł.
- Boże zepsułam! Wiedziałam, że to nie dla mnie, wiedziałam! – zaczęłam panikować
- Jane, nic się nie stało, tylko zadusiłaś go, bo zapomniałem ci powiedzieć, żebyś jeszcze przycisnęła sprzęgło. – odparł spokojnie.
- A jakbym ci go zepsuła to co byś mi zrobił? – zapytałam
- Nic, dałbym do naprawy i miałbym jeszcze inne samochody – wzruszył ramionami
- Boże ja się zabije na takiej ulicy, a co dopiero na drodze – westchnęłam
- Nauczysz się jeszcze. No od nowa to samo. Bieg, sprzęgło i zapal.
Powtórzyłam czynności i dalej powoli ruszyłam uliczką. W końcu uliczka doszła do drogi głównej. Zapomniałam o tym pieprzonym sprzęgle i znowu zadusiłam samochód.
- Nic się nie stało. Teraz od nowa go zapal i zawróć – powiedział Styles
- Ja mam jeszcze zawracać? Nie, ja nie chce, zamieńmy się błagam cię!
- Jak chcesz się nauczyć, to musisz spróbować, no dalej – puścił do mnie oczko.
- Będzie co opowiadać Niallowi – westchnęłam i po raz 3 zapaliłam samochód. Z pomocą Hazzy wrzuciłam wsteczny i już sama przekręciłam kierownicę na maksa w prawą stronę i wcisnęłam leciutko gaz. Samochód zaczął cofać. W końcu dojechałam do krawężnika i zatrzymałam samochód. Dałam na jedynkę, a kierownicę przekręciłam w lewo. Jakoś w końcu się nakręciłam, a Harry pomógł mi tylko z nakierowywaniem mnie. Byłam z siebie dumna. Umiałam prowadzić samochód.
- I jak mi poszło? – zapytałam Stylesa
- Jak na pierwszy raz to nawet lepiej ode mnie – zaśmiał się
- To chyba dlatego, że miałam dobrego nauczyciela – pocałowałam go.
- No, a jak inaczej. – odparł i posłał mi promienny uśmiech.
******************************
Hahaha chyba za bardzo chciałam sie wam zrekompensować i napisałam 8 stron tego oto rozdziału haha Ale chyba będziecie zadowolone;) Jest tutaj ktoś kto lubi Little Mix? Ja je kocham (ale nie aż tak jak 1D) ale i tak kocham i mają mieć koncert w Polsce! Dowiedziałam sie o tym w szkole i tak skakałam jak pojebana haha No ten rozdział dość szybko napisałam był już gotowy w niedzielę, ale nie miałam u kogo dodać;)
Już kiedyś dawałam wam mojego aska i daje jeszcze raz jak by ktoś nie widział i chciałam wam powiedzieć, że jak chcecie to możecie zadawać pytania dotyczące mojego prywatnego życie, nie pogniewam sie i będę sie starała odpowiedzieć;)
http://ask.fm/Kindzia1D
Życzę wam miłych i romantycznych walentynek <3 No walentynki są we czwartek,ale nie wiem czy coś wtedy dodam;) No to chyba tyle, jak cholera sie rozpisałam;D
Pozdrawiam;P

piątek, 8 lutego 2013

Rozdział 53




3 DNI PÓŹNIEJ
Nialler dalej jest w śpiączce. Lekarze niewiele nam mówią. Codziennie spędzamy u niego około 4-5 godzin. Najbardziej to się odbija na Jessice. Jest przybita, blada i mało je.
- Jess chodź zjemy coś w bufecie – powiedziałam
- Nie mam ochoty, dzięki – odparła. Posłałam porozumiewawcze spojrzenie Hazzie.
- Jessica naprawdę mało jesz, blada jesteś powinnaś coś zjeść – zabrał głos
- Ale ja nie jestem głodna – rzekła.
- Dla swojego dobra musisz coś zjeść, nawet głupią kanapkę – kucnęłam przed nią – Jak sądzisz co Niall pomyśli gdy się obudzi i zobaczy ciebie w takim stanie? Wychudzoną, bladą jak cień…
- Ech no dobra pójdę już coś zjeść – westchnęła
- No grzeczna dziewczynka – zaśmiałam się.
Ja zamówiłam sobie 2 kanapki z jakimiś dodatkami i herbatę, a Jess tylko jedną kanapkę i sok. Usiadłam przy stoliku, zamknęłam oczy i oparłam głowę o ścianę głęboko oddychając. Z dnia na dzień czułam się coraz gorzej. Dobrze, że dziś jadę na kontrolę.
- Co jest? – zapytała dziewczyna
- Ech no wiesz, ten cały wypadek Nialla – skłamałam – Nie wiesz czy policja doszła czy to było zamierzone?
- Prawdopodobnie kierowca sobie po prostu jechał, a ten wariat ni z tond ni z owąd mu wyskoczył przed koła – odparła smutno
- Może za niedługo się wybudzi, no bo praktycznie nic mu się nie stało oprócz tych żeber tylko ta śpiączka. Tak to by po tygodniu może dwóch wyszedł.
- Trzeba być dobrej myśli. Nie wiem czy to prawda, bo nikt nie chce nic mówić, ale chyba Julia się rozstała z Liamem – upiła łyk soku pomarańczowego
- Co? Ale dlaczego? Byli taką dobraną parą. – nie mogłam uwierzyć
- Posprzeczali się o coś i koniec.
- Jakieś fatum nad nami krąży. Wypadek Niallera, rozstanie Liama i Julii – „i moja choroba” – pomyślałam.
Wróciliśmy do reszty. Siedzieliśmy jeszcze jakieś pół godziny. Była 14:35, a na 16 miałam do lekarza.
- Harry chyba musimy się już zbierać – powiedziałam do narzeczonego. Loczek spojrzał na zegarek na nadgarstku.
- A no tak. My już idziemy – poinformował resztę towarzystwa.
Na korytarz przyszła Eleonor. Zasiadła obok Lou. Przychodziła tutaj tak samo jak my. Jakoś dziwnie się zachowywała. Nie mogła się skupić na jednej rzeczy, dość często się jąkała. Pewnie przeżywa to jak my wszyscy tylko każdy na swój sposób.
Wzięłam torbę i razem z loczkiem wyszliśmy trzymając się za ręce. Założyłam na nos okulary przeciwsłoneczne, ponieważ dość mocno świeciło dziś słońce i też chciałam chronić oczy przed fleszami aparatów. Dalej pod szpitalem znajdowały się tłumy. Fani, paparazzi, paru dziennikarzy. Jedna z fanek z plakatem: „Niall wracaj do zdrowia Nando’s czeka” podeszła do nas i zapytała:
- Co z nim? Błagam Harry, Jane powiedźcie mi.
Spojrzałam na Harrego. Zastanawiał się co powiedzieć. Zawsze jak o czymś intensywnie myśli jego usta robią się w cieniutką różową linie.
- Więc, nie jest z nim, aż tak źle, tylko tyle mogę ci powiedzieć – odezwał się.
- Nie jest z nim aż tak źle? Co to znaczy? – zapytała
- Przepraszam cię musimy iść – odparł przepraszającym głosem.
Weszłam do gabinetu doktora.
- Dzień dobry panie doktorze – powiedziałam
- Witaj Jane, zapraszam – pokazał dłonią na krzesło. Usiadłam, a torebkę zawiesiłam na oparciu.
-Będą dziś badania? – zapytałam
- Oczywiście, że będą, bez nich nie dowiemy się czy coś się zmieniło – odparł
- Tak pytam dla pewności nie lubię pobierania krwi i tego wszystkiego – wzdrygnęłam się na myśl o pobieraniu krwi
- Rozumiem cię, ale to dla twojego dobra – rzekł i zabrał mnie na badania.
Wszystko dziś jakoś szybciej trwało te badania, czekanie na wyniki. Już się tak nie bałam, strach był znacznie mniejszy.
Weszłam ponownie do gabinetu razem z Harrym.
- I jak jest poprawa? – zapytałam
- Niestety nic takiego jak na razie nie widzę, ale będziesz jeszcze jadła te leki przez tydzień i za tydzień znowu do mnie przyjedziesz. Jeszcze przepiszę ci zastrzyki.
- Zastrzyki? – zapytał Styles – Nie wystarczą te leki co ma? Już i tak chodzi od nich przytłumiona i słaba i jeszcze zastrzyki jej dojdą?
- Muszę je dołożyć. Niech się pani nie obawia, to będzie tylko jeden zastrzyk dziennie w ramię. A no właśnie niech pani codziennie zmienia ramiona raz jedno raz drugie – odparł spokojnie
- Umm panie doktorze ja mam jeszcze jedno pytanie – zabrałam głos
- Tak? – zapytał mężczyzna
- Czy te leki maja jakieś skutki uboczne? Od kiedy je zażywam jestem słaba, włosy mi wypadają, na nic nie mam ochoty…
- Tak, niestety to są silne leki na organizm nie wpływają najkorzystniej, ale gdy tylko pani przestanie je jeść wszystko wróci do normy – zapewnił mnie
- Dobrze- odparłam smutno. Lubiłam swoje włosy i szczupłą figurę. Przez lata takiej nie miałam i nie zadawala mnie fakt, że mogę wyglądać jak kiedyś.
- Więc widzimy się za tydzień o tej samej porze, dobrze? – zapytał
- Oczywiście – odpowiedziałam – Do widzenia.
- Do widzenia – pożegnał się Hazza.
Razem wyszliśmy z gabinetu. Byłam przybita. Nienawidzę zastrzyków i w ogóle igieł, a teraz miałam sobie sama je robić? To jakiś absurd.
- Nie martw się wszystko będzie dobrze – próbował pocieszyć mnie Harry
- Mam taka nadzieję. Od dziś bawisz się w pielęgniarkę – powiedziałam
- Co? Ale ja? Nie, ja nie chce zrobić ci krzywdy – bronił się
- Ja sama tego nie będę robić codziennie, to może powiemy Lilly? – zapytałam
- Jak chcesz, możemy oczywiście jej powiedzieć, żeby nikomu nie mówiła, ale wiesz jaka ona jest uzna, że to dla dobra twojego i wszystkich i im powie.
- No to ja już sama nie wiem – westchnęłam.
NASTĘPNEGO DNIA
Ten dzień wyglądał jak każdy inny. Od samego rana faszerowanie się lekami, śniadanie znowu leki ogarnięcie się i do szpitala. Tylko od wczorajszego dnia doszła mi jeszcze jedna czynność… Zastrzyki.
Po śniadaniu usiadłam na kanapie. Wyciągnęłam jeden wacik z opakowania i nalałam parę kropelek wody utlenionej. Zwilżoną częścią przeczyściłam kawałek skóry na ramieniu, aby zdezynfekować miejsce, w które zrobię sobie zastrzyk. Wyciągnęłam z opakowania jedną szczepionkę. Ściągnęłam osłonkę z igły. Zaczęłam głęboko oddychać, dla uspokojenia. Powoli przyłożyłam igłę do skóry. Jeszcze raz głęboko odetchnęłam i ręka trzymająca szczepionkę sama zareagowała i nawet nie wiem kiedy wbiłam igłę. Zacisnęłam zęby i dokończyłam czynność. Przyłożyłam wacik w miejsce zastrzyku i trzymałam dłonią. Podciągnęłam nogi pod brodę i zaczęłam płakać jak małe dziecko. Nie przez ten zastrzyk. Chociaż bałam się tego jak cholera to byłam w stanie to wytrzymać. Dobijała mnie ta cała sytuacja z tą chorobą, wypadkiem Nialla i rozstaniem Julki i Liama chociaż teraz to był najmniejszy problem.
Do salonu wszedł Hazza. Zobaczył, że płaczę i podszedł do mnie. Delikatnie mnie przytulił.
- Harry ja już nie daję rady… To wszystko mnie przerasta – wtuliłam się w jego ramię
- Kochanie nie płacz, wszystko będzie dobrze ty wyzdrowiejesz i Niall też i będzie jak dawniej, zobaczysz – głaskał mnie po plecach – Może zostań dziś w domu? Odpoczniesz, porządnie się wyśpisz i nabierzesz sił, co?
- Nie, nie mogę ich zostawić, musimy ich wspierać – otarłam łzy – Ubieraj się kotku zaraz jedziemy.
OCZAMI LOUISA
Wszyscy już byli w szpitalu, tylko jeszcze Jane i Harry nie dotarli. Każdy był zmęczony i miał dość tych ponurych murów szpitala. Szedłem z kubkiem kawy przez korytarz. Usiadłem obok El i upiłem łyk gorącego napoju.
- Chcesz? – zapytałem moją dziewczynę wskazując na kubek
- Nie dzięki – odparła. Wyciągnąłem rękę, aby ją przytulić, ale ją odepchnęła.
- Rozumiem, że wszyscy to przeżywają, ale nie musisz być dla mnie nie miła – zwróciłem się do niej
- O co ci Lou znowu chodzi? Po prostu martwię się o Nialla, naszego przyjaciela i jakoś nie mam ochoty na czułości – odwarknęła
- To ja już nie mogę się przytulić do własnej dziewczyny? Rozumiem, że też to przeżywasz, ale nie bądź szorstka dla mnie. Jakoś Jane z Harrym normalnie się przytulają i wspierają nawzajem tak samo Lilly z Zaynem, tylko ty jakieś przedstawienia robisz! – oburzyłem się
- Czyli my mamy być jak inni? To może podłap jeszcze sposób w jaki się bzykają i sami tak zacznijmy! – warknęła i wyszła.
Odłożyłem kubek na ziemię i przetarłem dłońmi twarz. Przysiadłem się do Zayna i Liama.
- Nie wydaje ci się to dziwne? Mają nas i Nialla po prostu w dupie – mówił Zayn
- Ale kto? O czym w ogóle mówicie, bo nie jestem w temacie – wtrąciłem się
- Mówimy, o Harrym i Jane. Nie zauważyłeś, że nieraz sobie wychodzą i do końca dnia nie wracają? W ogóle czy Niall i my coś ich obchodzimy? – ciągnął Malik
- Ej co ty mówisz?! Gdyby Niall ich nic nie obchodził to by w ogóle tu nie przychodzili! Może mają też swoje ważne sprawy! – oburzyłem się
- My jakoś też mamy, i tu siedzimy przy Niallu, bo to nasz przyjaciel – odparł Liam
- Ja pierdole weźcie ludzie się pierdolnijcie w łeb i pomyślcie co mówicie! Wam już wszystkim w palmach jebie?! – wkurzony ruszyłem w stronę wyjścia.
Stanowczym krokiem przebiłem się przez tłumy pod budynkiem. Poszedłem do najbliższego kiosku i kupiłem paczkę papierosów. Nie palę, ale dziś byłem tak zdenerwowany, że muszę zapalić, bo inaczej dostane kurwicy, albo coś rozpierdole na miejscu. Jak oni mogli tak w ogóle pomyśleć? Czy oni się słyszeli?! Szybko dokończyłem papierosa i wyrzuciłem peta do kosza. Kupiłem jeszcze gumy do żucia, żeby mój oddech nie był nikotynowy. Wracałem do szpitala gdy właśnie na parking wjeżdżali państwo Stylesowie. Postanowiłem na nich poczekać. Oboje wyszli z samochodu i ruszyli w moim kierunku. Jane jakoś dziwnie wyglądała. Zmizerniała przez ostatni czas.
- Hej – przywitałem się
- Hejo – powiedziała blondynka i się uśmiechnęła
- No cześć. A ty nie w środku? – zapytał zielonooki
- Ci ludzie tak mnie już wkurwiają, że musiałem wyjść. Nie słuchajcie ich dziwnych teorii. – odburknąłem
- Lou od kiedy ty palisz? – zapytał loczek i otworzył drzwi
- Ja nie palę – wyparłem się
- Kogo ty próbujesz oszukać? Znam cię na wylot i czuje ten smród – zmarszczył nos.
Podciągnąłem koszulkę do nosa i ją powąchałem. Faktycznie cuchnąłem papierosami.
- Musiałem odreagować – przyznałem się
- Po czym? – zapytała Jane
- Wkurzyli mnie tymi ich idiotycznymi teoriami. – odparłem
- A co takiego mówili? – zapytał Styles
- Nie ważne – mruknąłem pod nosem wchodząc na korytarz.
- Hej, siemka – przywitała się para z pozostałymi
- I co zastanowiliście się? – zapytałem z sarkazmem w głosie chłopaków
*************************
I jak może być? Mam nadzieję, że ta sytuacja z wypadkiem nie jest zbyt sztuczna… A co do waszych komentarzy, że rzadko dodaje rozdziały to chciałam wam przypomnieć, że dalej nie mam internetu i sytuacja z dodawaniem jest utrudniona. Ten rozdział nie dodaje ja tylko Angi. Naprawdę się staram, i nie mam zielonego pojęcia kiedy będę tego neta miała, ale właśnie będę się starała jak najczęściej dodawać te rozdziały jeżdżąc do cioci albo jeśli Angi będzie wyrozumiała i się nie wkurzy na mnie to doda. No to chyba tyle, miłego czytania;)
Pozdrawiam;D

sobota, 2 lutego 2013

ROZDZIAŁ 52 CZ.2


- Dziękuję panu – odparła mama Nialla.
- Niech państwo idą już do domu, dziś na pewno się nie wybudzi – poinformował nas i wszedł z powrotem do pomieszczenia.
- Chyba ma racje nie ma dziś po co tu siedzieć wrócimy jutro - powiedział Paul – Idźcie do domów. – wygonił nas.
Jechaliśmy w ciszy. Lilly prowadziła samochód, Harry siedział z przodu, a ja z tyłu.
Zaczęłam rozmyślać. Za niedługo będę się musiała zgłosić do lekarza na kontrole, czy ten guz się wchłania. Wolałam im o tym nie mówić, jeszcze bardziej by się martwili wystarczy już wypadek Nialla. Może ktoś celowo go potrącił? Jakiś psycho fan, albo anty fan? Marzenie „fanów” co go nienawidzili się spełniło… Krzywda stała się mojemu przyjacielowi… Na pewno już na twitterzewrzeje od twittów cieszących się ludzi z takiego nieszczęścia.
Powieki niesamowicie mi się kleiły, jeszcze bardziej byłam wyczerpana i pozbawiona energii przez te leki. Nawet nie wiem kiedy już zasnęłam i śniłam o czasach szkolnych.
„Stałam na korytarzy z Lilly i razem rozmawiałyśmy.
- Jak ci poszedł sprawdzian z fizyki? – zapytałam
- Średnio, a tobie? – odparła
- Też. Słyszałaś, że One Direction mają nagrywać nową płytę? – powiedziałam podekscytowana
- Co ty mówisz? Serio? O mój Boże! Jest! – rozdarła się na cały korytarz. Spojrzenia paru ludzi na nas spoczęły. Z drzwi do WC wyłonił się Tom. Chłopak, który zawsze mi się podobał, ale wiedziałam, że do mnie nigdy nie zagada, a ja byłam za bardzo nieśmiała. Tom podszedł do swojej dziewczyny i ją objął w pasie. Ja smutno westchnęłam.
- Dlaczego do niego nie zagadasz? – zapytała dziewczyna
- Porypało cię? On ma dziewczynę, a z resztą ktoś taki jak on nigdy na mnie nie spojrzy – odparłam
- Jak nie zagadasz to się nigdy nie dowiesz – powiedziała
- Łatwo ci mówić, a ty co? Jak spotkasz Zayna też mu powiesz, żeby cie zaprosił na randkę? – zapytałam z sarkazmem
- Nie, to on mnie zaprosi gdy mnie ujrzy, tak działa mój urok osobisty, na wszystkich boskich facetów.
- Tak? To podejdź do Toma, proszę bardzo skoro masz swój urok osobisty nie powinien ci odmówić. – odpowiedziałam
- Pfff to dla mnie pestka – poprawiła włosy i odważnym krokiem zbliżała się do Toma. Jednak z każdym krokiem zwalniała, a ja zaczęłam się coraz głośniej śmiać. W końcu całkowicie się zatrzymała i obróciła się na pięcie w moim kierunku. Wróciła na swoje poprzednie miejsce i powiedziała:
- No wiesz, przy dziewczynie tak nie wypada.
- Przyznaj się stchórzyłaś – zaśmiałam się
- Co? Ja? Wiesz ten biedny plastik ma plastikowe serce i jak jej to plastikowe serce się złamie to potem tego nie skleisz, nawet kropelka nie pomoże. – chwyciła się za serce, ale po chwili śmiałyśmy się w niebogłosy.
- To kiedy idziemy na ten koncert naszych mężów? Nie możemy ich dłużej trzymać w niepewności jak wyglądają ich żony czyż nie? – zapytałam
- Czytałam na necie, że koncert ma być w dniu… no tym… no kurde zapomniałam. – podrapała się po głowie
- Jak można zapomnieć tak ważną informacje? No jak?!”
Poczułam jak czyjaś ręka mnie oplątuje. Otworzyłam lekko oczy i zobaczyłam, że jestem niesiona do domu. Obróciłam głowę, aby się upewnić czy to Hazza mnie niesie, ale to już wiedziałam, bo czułam jego charakterystyczne perfumy. Wtuliłam w niego głowę, ale już nie zamknęłam oczu. Styles otworzył drzwi i wszedł ze mną do środka. Zaczął się kierować w stronę schodów.
- Nie śpię kochanie, nie musisz mnie zanosić na górę , jeszcze coś zjemy. – wychrypiałam
- Jesteś głodna? Już ci cos zrobię – powiedział kładąc mnie delikatnie na sofie.
Byłam totalnie wyczerpana. Nie wiem po czym. Może po lekach? Albo tej imprezie? No właśnie, a propo imprezy rano będzie trzeba posprzątać ten cały syf i gnój. Harry wyszedł z kuchni z talerzem kanapek i dwiema szklankami. Odsunęłam paczki chipsów ze stolika robiąc miejsce na szklanki i talerz. Styles położył naczynia i zaczęliśmy jeść.
- Nie wiem dlaczego, ale przeczuwałam, że cos się stanie – powiedziałam gryząc kęsa kanapki
- Kto by pomyślał, że coś takiego się stanie. Musimy odwołać wszystkie wywiady i trasę. A ty jak się czujesz? – zapytał
- Jak go zobaczyłam na tym stole…
- Chodzi mi o twój stan zdrowia kotku – dodał
- Nie chciałam ci mówić, żeby cię jeszcze nie martwić, ale przez te leki włosy mi wypadają, paznokcie się łamią jak nigdy i strasznie zmęczona jestem. – powiedziałam.
Chłopak odłożył kanapkę na talerz, ujął moją twarz w dłonie i popatrzył prosto w oczy.
- Jane, musisz mówić mi o wszystkim. Nie może być tak, że coś przede mną zatajasz dobrze? Nawet jeśli to będzie głupi ból zęba.
- Dobrze kochanie. Przepraszam. – przytuliłam się do niego. – No dojedzmy te kanapki i chodźmy spać.
Loczek z powrotem chwycił swoją kanapkę i puścił do mnie oczko. Ja też kończyłam pierwszą kanapkę. Naglę poczułam jakiś dziwny niesmak w ustach.
-Harry?
- Tak?
- Czy coś z tego jedzenia nie jest przypadkiem zepsute? – zapytałam krzywiąc się
- Nie. Ja też jem i wszystko jest dobre – odparł.
Szybko zerwałam się z miejsca i pobiegłam do łazienki. Znowu litania do sedesu. Ile można? Mój żołądek znowu był pusty.
- Musimy się zapytać, lekarza czy te leki mają jakeś skutki uboczne – powiedział Harry kiedy wychodziłam z łazienki.
- No będziemy musieli – odparłam cicho i skierowałam się w kierunku schodów. Nawet nie miałam siły na prysznic tylko od razu położyłam się spać.
NASTĘPNEGO DNIA
Obudziłam się dość wcześnie, a tak dokładniej o 7:30. Nie chciało już mi się spać więc po cichu wstałam, aby nie obudzić loczka. Poszłam do łazienki się wykąpać. Czysta już zawinęłam się w ręcznik i zaczęłam rozczesywać włosy, których znowu sporą część straciłam. Wyszłam z pomieszczenia i wzięłam czystą bieliznę, stare dresy i t-shirt. Z powrotem weszłam do łazienki i zaczęłam się ubierać. Spostrzegłam, że trochę mi się przytyło. Też pewnie od tych tabletek. Już chyba bym wolała tą całą operację niż leki, przez, które wypadają mi włosy, paznokcie mi się łamią, wymiotuję i grubnę. Wyszłam z łazienki i na palcach przeszłam przez pokój. W kuchni nafaszerowałam się tabletkami, które mały być na czczo. Zjadłam tylko jedną kanapkę, bo z resztą śniadania wolałam poczekać na mojego chłopaka. Zabrałam się za sprzątanie. Z półek powyciągałam czarne worki na śmieci, miotły i jakieś środki czyszczące. Puszki z piw, kartony i butelki z soków, opakowania po chipsach, ciastkach wszystko lądowało w worku. W końcu śmieci były ogarnięte. Nie wiedziałam tylko co zrobić z jedzeniem. Tak normalnie to by wpadł do nas Nialler i wszystko wbałamucił jak leci, ale on teraz walczy o życie. Postanowiłam, że otwarte słodycze wyrzucę, a te zamknięte po prostu schowam. Wszystko już było nawet ogarnięte, wręcz można powiedzieć, że dom lśnił.
Poszłam do kuchni przygotować śniadanie. Postanowiłam, że przyrządzę jajecznicę. Wbiłam na patelnię 6 jajek. Usłyszałam szelest wydobywający się od strony wejścia do pomieszczenia. Odwróciłam się i zobaczyłam Harrego.
- Dzień dobry kocie – uśmiechnęłam się
- Cześć kochanie – odparł całując mnie w usta – Wcześnie dziś wstałaś i wszystko posprzątałaś. Dlaczego nie zaczekałaś na mnie? Pomógłbym ci.
- Nie mogłam już zasnąć, a to nie był, aż tak duży bałagan – odparłam mieszając potrawę
- Aż tak duży? Kochanie proszę cię, tu był jeden wielki chlew – odparł śmiejąc się
- No może trochę, a teraz siadaj śpiochu do stołu – pocałowałam go w policzek
- Raz m się zdarzyło spać dłużej od ciebie – usiadł przy stole
- Raz? Hazzuś nie raz musiałam cię budzić butelką wody – położyłam talerze na stole
- To nie było przyjemne – strzelił focha
- Ale zabawne – roześmiałam się przypominając sobie reakcję loczka gdy mu zrobiłam wodną pobudkę.
- Dobra, dobra. Jedź i pojedziemy do Nialla do szpitala.- odparł.
****************
Hej laski! (nie wiem czy to jakiś chłopak czyta) Jak tam? Mam nadzieję, że z tego rozdziału będziecie zadowolone, pisałam go i w między czasie grałam w taką grę co sie kurczaki zabija, tylko do tego teraz nadaje sie mój komp. Ja już niestety nie mam ferii, ale da sie przeżyć;) Wiec nie będę sie zbytnio rozpisywać, i was nie będę zamęczać. No to miłego czytania;D